Dawno, dawno temu… gdy pewnie podobnie jak Ty, sam zastanawiałem się: „JAK TO ZROBIĆ!?” – żeby zrzucić te parę kilogramów, które przeszkadzały mi „w lustrze”…  a przy okazji również czuć się mniej zmęczonym każdego dnia i móc w końcu zrobić coś, co sprawi, że będę mógł z zadowoleniem spojrzeć na siebie i być dumnym ze swoich osiągnięć sportowych i sylwetki, szukałem tego jednego, jedynego programu treningowego. Byłem pewny, że istnieje jakiś sprawdzony i odpowiedni dla mnie sposób. Jedyne czego nie wiedziałem to kiedy go znajdę.

Zanim trafiłem na Cross’a miałem okazję prowadzić dość aktywne sportowe życie.. za młodu jeździłem sporo grałem w kosza i piłkę nożną, w zimie jeździłem na łyżwach, a popołudniami w tenisa.. Później pojawił się snowboard i drugi raz tenis po małej przerwie. Nie to, żebym osiągał jakieś rewelacyjne wyniki, ale zawsze lubiłem dużo się ruszać. Potrafiłem spędzać całe popołudnia odbijając piłkę o ścianę i naśladując swoich ówczesnych idoli, takich jak Pete Sampras, czy Andre Agassi.

Póżniej już na studiach cały czas w jakimś stopniu obecne były siłownia i rower, jednak z czasem to wszystko zaczynało przybierać scenariusz podobny do wielu innych kolegów… życie towarzyskie też było ważne, a wiadomo jak to jest gdy odczuwa się lekkie „zmęczenie” po lepszej zabawie 😉

W wieku około 25 lat osiągnąłem moment, w którym wszelkiego rodzaju ćwiczenia, czy zajęcia sportowe nie przynosiły już zbyt wielu efektów – wymarzony „sześciopak” nijak nie chciał pojawić się na moim brzuchu i cały czas nie wiedziałem do końca dlaczego. Potrafiłem przecież być na siłowni codziennie 5 dni w tygodniu, a w weekend robiłem wycieczki rowerowe po 40-60km bez jakiejś większej spiny… a potem weekend wyglądał tak jak u większości studentów 😉 teraz wiem dlaczego sześciopak miałem tylko w lodówce!

Zupełnie przypadkiem w trakcie tej bezowocnej walki z nadmiarem tkanki tłuszczowej, gdzieś na profilu znajomego zaczęły pojawiać się dziwne symbole (dziś doskonale mi znane!) dotyczące jego aktywności fizycznej. RX, AMRAP, OMEM, co to do cholery w ogóle jest? O CO CHODZI?!?

Jak szybko miałem się przekonać był to jeszcze mało znany CrossFit®. Gdy zobaczyłem co oni tam wyprawiają, to na początku nie byłem pewny, czy to dla mnie. Jestem jednak otwartą osobą i zacząłem własny research. Spodobała mi się idea treningu, którego założeniem jest budowanie ogólnej sprawności, bazującej na wszechstronności. Na stronie http://journal.crossfit.com zacząłem zaznajamiać się z tematem.

Cały czas zastanawiając się jednocześnie nad tym czy warto spróbować tego nowego fenomenalnie wyglądającego programu treningowego. W głowie wiedziałem, że to coś czego szukałem od dawna. Nie byłem jednak przekonany do którego klubu się udać. Akurat tak się złożyło, że przeprowadzałem się z powrotem do miasta, w którym trenował ten kumpel od Crossa, a więc odłożyłem decyzję o starcie do czasu aż znalazłem się ponownie „na miejscu”, czyli w Plymouth, UK.

Zapisałem się na dzień próbny i namówiłem nawet innego kolegę na to, żeby wybrał się tam ze mną! Cóż to było za doświadczenie. Gdy wszedłem do boxa i zobaczyłem wszystkich tych „koksów”, to miałem niezłego stracha. Wspólnie zrobiliśmy ten pierwszy trening (dokładnie nie pamiętam co to było, ale pewnie dzisiaj na rozgrzewkę robimy lepsze zestawy!), jednak ja wiedziałem jedno – ZNALAZŁEM „TO COŚ„!

Najlepiej utwierdziły mnie w tym przekonaniu słowa kolegi, który wybrał się ze mną na ten próbny trening. Zapytałem go po ukończeniu wysiłku: „i jak Ci się podobało?”, na co on odpowiedział: „To chyba nie dla mnie. Tutaj nigdy nie będzie łatwiej, zawsze będziesz miał pod górkę„. Od tej chwili wiedziałem, że to zdecydowanie miejsce dla mnie!

W klubie gdzie trenowałem – CrossFit Plymouth organizowano kursy dla nowicjuszy – tzw. onRamp, których ideą było nauczenie grupki nowych osób podstawowych umiejętności potrzebnych do dalszych ćwiczeń. Natychmiast zapisałem się na taki kurs i w ciągu miesiąca byłem „pełnoprawnym” członkiem CFP. Oczywiście całkowicie nieświadomy tego jak długa droga była przede mną zanim tak naprawdę mogłem myśleć o tym, że cokolwiek osiągnąłem. 

Początki nie były łatwe. Po każdym treningu umierałem z bólu przez 2-3 dni. Byłem zafascynowany tym, jak to możliwe, ponieważ wydawało mi się, że mam super kondycję i jestem ogólnie „fit” i git. A tu taka nieprzyjemna niespodzianka. To tak jakby ktoś nagle uświadomił mnie, że to co do tamtej pory robiłem było za przeproszeniem gówno warte. SERIO. Na początku byłem lekko podłąmany, ale szybko zaakceptowałem wyzwanie, jakim okazał się Cross. 

Ogrom pracy jaki należy wykonać, żeby wejść na jakikolwiek poziom zaawansowania potrafi przytłaczać, jednak postanowiłem się tym nie martwić. Na wczesnym etapie mocno zapadły mi w pamięć słowa jednego z trenerów, który prowadził nasz kurs, dotyczące tego, jak ogromną rolę w naszym życiu, a nie tylko sporcie, pełni ODŻYWIANIE. Najpierw, jak większość osób,  nic z tym nie zrobiłem. Jednak gdy po 2 miesiącach, wtedy gdy odczuwalne już były realne postępy moich wysiłków, ale nie można było ich namacalnie zobaczyć w postaci pożądanych przeze mnie efektów wizualnych, postanowiłem to zmienić. 

Pierwszą rzeczą, którą postanowiłem wywalić ze swojego jadłospisu był chleb. 

AAAAAAAAALE JAK TO?! „A co jesz zamiast chleba?”

Do dzisiaj słyszę takie pytania. Słowo „zamiast” to sedno tego problemu. Nie jem nic „zamiast”. Po prostu nie jem chleba, zrezygnowałem z niego wiedząc że nie jest potrzebnym komponentem zdrowej diety. I nie potrzebuję czytać tysiąca różnych badań, które często są sfinansowane przez producentów chleba i mąki, że taki, czy owaki chlebek jest taki czy owaki… po 30 dniach wiedziałem, że to nie pomyłka. Dziś mija 7 lat odkąd chleb stanowi raczej odświętny dodatek do moich posiłków. 

Co było dalej? O tym następnym razem…

Do usłyszenia,
Łukasz



Podobne wpisy