Rozpoczęcie nowej drogi w życiu jest często naprawdę bardzo trudne. To jest historia kogoś, kto chciał zacząć żyć zdrowiej i dłużej, lepiej. „Michał” to jego pseudonim i jako, że nie lubi on publikowania o sobie na łamach internetu, czy nawet mówienia o sobie, to uszanujemy jego prywatność. Jeżeli przegapiłeś część szóstą, znajdziesz ją tutaj.
OK, więc ostatnim razem powiedziałem, że podsumuję koszty naszego członkostwa w Box74. Moja żona jest naprawdę dobra w budżetowaniu i liczbach. Moi znajomi trochę mnie zmartwili miesięcznymi stawkami w zeszłą sobotę, ale miałem wrażenie, że trochę przesadzili. Oto liczby. Biorąc pod uwagę, że moja żona przechodzi na chwilę z treningu grupowego na indywidualny program treningowy, do czasu aż rok podatkowy się nie skończy. Ona zawsze się obżera gdy jest w stresie (w sumie ja też) i jej rozkład pracy jest dość obłożony aż do kwietnia, więc lepiej będzie jej trenować z bardziej elastycznym i indywidualnym programem, podczas gdy ja zostanę na zajęciach grupowych. Jeśli kiedykolwiek zobaczyłbyś ją w połowie marca, to jakby była zupełnie inną osobą. Myślę, że trening osobisty to może spora różnica w kosztach miesięcznych, ale jeśli to pomaga jej pozostać w dobrym nastroju i uniknąć stresu, jest to warte setki razy tyle. Oto zestawienie: Ja: 180zł miesięcznie (przechodzę teraz do grupowych zajęć Cross) Ona: 400 zł miesięcznie od następnego miesiąca (program indywidualny raz w tygodniu). Brzmi sporo w porównaniu do 49zł w sieciówce, gdzie zaczynałem, prawda? ALE obliczyła też koszty, które faktycznie oszczędzamy dzięki zmianom jakie wprowadziliśmy od czasu naszego dołączenia do Box74. Po pierwsze, już nie kupuje tych „magicznych” shake’ów i napojów, które miały zdziałać „cuda”. To 99zł miesięcznie. Nie sądzę, żeby to w ogóle działało, ale wiadomo – tak to sprzedają, żebyśmy mieli nadzieję. Po drugie, nie mogę uwierzyć, że wydawałem pieniądze na tyle bzdur. Zawsze mówiłem, że idę na piwko w soboty z chłopakami, ale tak naprawdę to było piwko praktycznie codziennie. W tym samym czasie wszystkie te przekąski, solone orzeszki (które nie są orzeszkami!), chipsy i inne… cholera, wyszło praktycznie 400zł miesięcznie. Nie chcę brzmieć jak szaleniec, ale jedzenie tego cukru rano sprawiło, że po południu zwykle czułem się strasznie. Do tej pory nie zdawałem sobie z tego sprawy. Zazwyczaj dostaję muffinkę lub coś słodkiego w pracy, żeby „zwiększyć” energię. Teraz nawet tego nie chcę. Wiem, że to daje zupełnie odwrotny efekt. Zredukowaliśmy także „budżet śmieciowy” – wszystkie luźne drobniaki w naszych kieszeniach wrzucamy do szuflady na koniec dnia, a tak zawsze rozchodziły się na pierdoły. Nie mamy też już szafki pełnej ciasteczek i innych rzeczy. Jeśli dzieci chcą czegoś słodkiego, to mówię do nich, żeby poszli i kupili to. Dostają wyliczoną kwotę, więc nie kupują na zapas. To kolejne 50 zł tygodniowo (ponad 200 miesięcznie). Nasze członkostwo już praktycznie całkowicie opłacone z tych oszczędności. Wyobraź sobie do tego, że palilibyśmy fajki, ile to mogłoby oszczędzić Ci kasy! Zazwyczaj zamawialiśmy też pizzę co najmniej raz w tygodniu, a w sezonie podatkowym praktycznie co wieczór. Po raz pierwszy dodaliśmy to wszystko. To ponad 1000 zł miesięcznie i zdecydowanie nie tęsknimy za tą pizzą teraz. Naprawdę nie wiesz, że nie czujesz się dobrze, dopóki nie poczujesz się lepiej; teraz nie chcemy już czuć się tak jak przedtem. Poważnie, to jak się czuję po zjedzeniu pizzy to istny kosmos. Mój organizm niby radzi sobie z glutenem i tak dalej, ale wszystkie te węglowodany sprawiały, że cały czas chciało mi się spać. Ostatni, największy wydatek tak naprawdę to zakupy: ubrania i randki. W tym przypadku to jednak chyba ktoś inny będzie musiał powiedzieć mojej żonie, że te rzeczy są za drogie, bo nie ma mowy, żebym to zrobił ja 😉
Wkrótce kolejna część. Silver and Gold Coins

Podobne wpisy